piątek, 10 września 2010

Jesienno mi i medievalnie

Chociaż do astronomicznego początku jesieni, to jest Równonocy, to jest Mabon / Haustblot / Święta Plonów* jeszcze trochę czasu, to już się na nie powoli przygotowuję. Już nie tylko "zapachniało mi powiewem jesieni", ale wieje mi nią i pachnie ciągle, wszędzie dookoła. A poza tym do święta trzeba się przygotować, i duchowo, i organizacyjnie, i kulinarnie i w ogóle. Choć przede wszystkim oczywiście to pierwsze. Dziękować mam Bogom za co, prosić też mam o co. Jakoś tak zwykle wychodzi, że ta druga lista jest dłuższa... Taka już chyba jest natura ludzka. Chociaż trzeba bardzo uważać, o co się prosi, bo czasem można to dostać.

W związku z jesienią i tym, że już wszak dawno po żniwach, postanowiłam zmienić avatar na bardziej do aury i okresu pasujący. Choć nieco mniej do mnie. Kiecka na nim to średniowiecze dojrzałe, żeby nie powiedzieć późne, a ja jednak zdecydowanie we wczesnym gustuję, tak z racji preferencji historycznych, jak i powodów religijnych. Bo w takim IX, X czy XI wieku, to raz, że ludzie byli wykuci z żelaza, a nie ulepieni z ptasiego nawozu, dwa, że w kwestii krajobrazu religijnego naszego północno-wschodniego skrawka Europy wszystko jeszcze było możliwe, a nic przesądzone. Jeśli rzeczywiście ta mała poganka we mnie została (jak głosi pierwszy wpis na tym blogu) uśpiona i "zaprogramowana, by przetrwać" i się odrodzić, to musiało to być właśnie wtedy ;).

Zresztą, zawsze, od dziecka miałam przeogromny sentyment do wczesnego średniowiecza (co pewnie jest częściowo skutkiem tego, że tatuś pięciolatce czytał do poduszki "Polskę Piastów" Jasienicy ^^). Chociaż nie, "sentyment" to nie do końca właściwe określenie. Raczej poczucie więzi i... przynależności. Do dziś, choć są to głównie kościoły (ciekawy paradoks, co?), uśmiecham się ciepło na widok romańskich budynków czy ruin. Gotyckich w sumie też, ale jednak ciut mniej. I uwielbiam wyprawiać się na wczesnośredniowieczne grodziska i przesiadywać tam godzinami, słuchać, o czym szumią drzewa, co takiego szepczą mi do ucha Strzybóg i duchy tych miejsc. Cały skarbiec, testament emocji, myśli, historii, a czasem krwi. I kiedy przymknę oczy, czuję się, jakbym się przenosiła w ten "podówczas", jakbym cofała się w czasie, jakbym... wracała do domu, do swoich.

Tym niemniej, póki jesień, póty avek będzie taki, bo z różnych znalezionych na sieci obrazków jakoś najbardziej mi klimatem do aury pasuje.

~~~
Alienorko, nie znałam tego ebooka, z ciekawością i chęcią przeczytam, dziękuję bardzo, za wskazanie :).

~~~
*Wybrać sobie proszę nazwę wedle uznania, a niepotrzebne skreślić. Dla mnie wszystkie te nazwy są w zasadzie równorzędne i każdej mogę używać. Ważne jest święto, jego sens, cel i idea, a te są tożsame, odwieczne i równie stare, jak osadnictwo na tym skrawku ziemi, który zwiemy Europą. Podziękować Bogom za dary i łaski, za zebrane plony i poprosić, by do wiosny ich starczyło. I czy po wiccańsko-celtycku nazwiemy to Mabon, czy po asatryjsko-skandynawsku Haustblot, czy po polsko-słowiańsko-rodzimowierczemu Świętem Plonów lub Dożynkami, to zaiste mniej jest ważne od tego, czy tradycję prapradziadów uszanujemy i jak ten ważny moment Ekwinokcjum odświątkujemy.

~~~
Zauważyliście, że kiecka z nowego avatara jest... zielona? ;)

2 komentarze:

  1. Dla mnie to zawsze Mabon- bo ładnie i tajemniczo brzmi ;) i czas mojej ulubionej pory roku. Kocham jesień i tą "złotą Polską", kiedy zazwyczaj w moim życiu dzieją się jakieś zmiany i tą "szarą Polską" kiedy zazwyczaj podsumowuję dany rok i zapadam w sen żeby obudzić się na wiosnę :)
    A kieca Twojego avatarka ma taki sam kolor jak moja bractwowa, uszyta ze starej, lnianej powłoki na kołdrę, a mimo to najlepsza i najbardziej "klimatyczna" :) O takkkk zielonyyyy....

    OdpowiedzUsuń
  2. Hehe, ja mam wełnianą w kolorze tych wykończeń tej na avatarze ;), a lnianą to mam w brązie...
    A co do święta - jak się rzekło, nazwa ma dla mnie akurat drugorzędne znaczenie ;).

    OdpowiedzUsuń